
Dragonclub Wrocław
Dragonclub – Jak się to wszystko zaczęło?
W czerwcu 2013 roku przypadkiem i w ostatniej chwili wziąłem udział w konkursie na model biznesu, biznesplan i wizję firmy.
W lipcu dowiedziałem się, że przeskoczyłem 12 tysięcy innych zgłoszeń z całego świata.
Nagrodą było szkolenie biznesowe iLab w Indonezji, na Bali. Dragonclub nie ma jednak nic wspólnego z iLabem.
Wracałem z iLaba i do powrotu do Polski zostały mi trzy ostatnie dni. Denpasar i Kuta. Żar lał się z nieba. Naturalnym wyborem było siedzenie prawie cały czas w basenie hotelowym. I właśnie w basenie spotkałem ludzi z chińskiego Dragoncluba. Zaczęło się od prostego „cześć”. Skończyło przegadanymi z całą ekipą dwoma wieczorami.
Kiedy trzy dni później wylądowałem w Berlinie, w mailu znalazłem zaproszenie do Dragoncluba singapurskiego.
Dragonclub – jak to działa?
W Azji Dragonclub nie ma logo. Azjatyckie grupy nie mają stron internetowych ani profili w mediach społecznościowych. Raczej ich nie wygooglasz, bardzo o to dbają. Nie można też po prostu kliknąć spotkania na evenea i dołączyć. To bardzo elitarne grupy, do których możesz dołączyć tylko przez zaproszenie.
Pamiętam że pierwsze moje skojarzenie to elitarny angielski klub. Z jedną zasadniczą różnicą. Oceniam że co najmniej 1/3 osób w klubie to piękniejsza część ludzkości. I mam wrażenie, że panie osiągają tam większe sukcesy w biznesie, chociaż zdecydowanie mniej się tym chwalą.
Moje zaproszenie dostałem od człowieka z Chin, który na Bali prowadził szkolenie dla swoich pracowników i jednocześnie uczniów. Dopiero długo potem dowiedziałem się, że jest jednym z chińskich miliarderów dolarowych. Nie milionerów, to nie błąd, miliarderów. Wbrew pozorom, nie jest to coś niezwykłego. Nowy self-made miliarder dolarowy pojawia się w Chinach przeciętnie raz… na tydzień. Razem 50 osób rocznie osiągających ten poziom w biznesie.
Grupy w Azji to współpraca, wspólne uczenie się, wzajemne polecanie kontrahentom. Grupa którą znam osobiście, to blisko 500 osób, około 150-200 działających bardzo aktywnie. To duże spotkania co najmniej raz w miesiącu, kilka małych spotkań w tygodniu, wspieranie się wiedzą i doświadczeniem, polecanie sobie pracowników, promowanie młodych przedsiębiorców i dobrze zapowiadających się absolwentów.
Co było dalej?
Przez prawie 4 lata brałem udział we wszystkich możliwych spotkaniach dragonclubu, przede wszystkim online. Niektóre były o bardzo dziwnych godzinach. Niektóre prowadzone takim angielskim, że przez kilka kolejnych dni tłumaczyłem treść z „angielskiego” na angielski. Na kilka spotkania musiałem dojechać w różne miejsca w Europie.
To nie tylko praca, bo często także wspólne aktywne wakacje połączone z edukacją – na takich wakacjach w Denpasar była poznana przeze mnie w basenie grupa.
W tym roku dostałem pozwolenie na stworzenie dragonclubu w Polsce i uczenie poznanych „patentów” na biznes. Spora część wiedzy z powodu innej kultury i etosu pracy prawdopodobnie nie będzie możliwa do zastosowania w Europie. Nie mamy (jeszcze) zaplecza w postaci wielkich przedsiębiorców i prestiżu. Nie wiem też, czy w Polsce uda mi się zbudować społeczność, w której będzie wystarczająca wola współpracy i zaufanie.
Chcę działać w całej Polsce, więc niech nie zniechęca cię Wrocław.
Ogólnie jestem pełen optymizmu, ale i wątpliwości. Bardzo chcę pokazać ludziom z Azji, że my też potrafimy, że możemy zrobić w biznesie coś pozytywnego. Nie mam jeszcze odwagi marzyć o tym, że zrobimy to lepiej od nich.